Czuję już jesień w powietrzu. Coraz szybciej zapadający zmrok, coraz częściej zachmurzone niebo i pierwsze opadające liście to znak, że lato powoli się z nami żegna. Pozostają wspomnienia i kadry, uchwycone niewprawną ręką amatora…

widziane lewym okiem wariatki
Czuję już jesień w powietrzu. Coraz szybciej zapadający zmrok, coraz częściej zachmurzone niebo i pierwsze opadające liście to znak, że lato powoli się z nami żegna. Pozostają wspomnienia i kadry, uchwycone niewprawną ręką amatora…
Prawdziwa miłość nigdy nie umiera. Dojrzewa, zmienia się, czasami przeradza w przyjaźń… Prawdziwa miłość zostaje w człowieku na zawsze. Trwa, ukryta głęboko na dnie serca, skurczona, by zrobić miejsce nowym uczuciom, by nie tłumić, nie przeszkadzać… Prawdziwa miłość to siła, każdego dnia pozwalająca wstać z łóżka, by mierzyć się ze światem. I tylko głupiec nie rozumie, że nawet jeśli jest tylko wspomnieniem, stanowi dar. Bezcenny.
Nie wiem jak Wy, ale ja czuję już wiosnę. Może jeszcze nie w powietrzu, może dopiero podskórnie, może tylko w mojej głowie… A skoro wiosna, to i wiosenne porządki. Te tegoroczne dość szczególne, bo dotyczące sfery emocjonalnej i przeanalizowania na nowo kierunku, w którym zmierzam. Oprócz tego, pojawiła się oczywiście kwestia materialnych rupieci, potrzeba zamknięcia spraw niezamkniętych itp. Zaczęłam od próby uporządkowania mojego fotograficznego archiwum i natknęłam się na zdjęcia sprzed lat. Odżyła tęsknota…
Są takie książki, które powstają z miłości do małej ojczyzny, do rodzinnego domu, ulicy, przy której mieszkał autor, szkoły, do której chodził… Te małe „dziełka” często literacko niedomagają, rzucone na żer literaturoznawcom, zapewne nie wytrzymałyby krytyki. Jest w nich jednak coś niezwykłego, co każe mi z uporem maniaka bronić tych tekstów przed falą oskarżeń o prywatę i zbytni sentymentalizm – to zapis historii miejsca, widzianego oczami tych, którzy je ukochali, to czyjeś wspomnienia, marzenia i tęsknoty, zebrane w drukowanej formie. To okruchy życia tych, którzy trwają i tych, którzy odeszli. Taka właśnie jest ta książka…
Continue reading „„dzieci z żabiej górki” – jadwiga i wiesław rozbiccy”
Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział, że tegoroczny urlop spędzę na Maderze, pewnie bym go wyśmiała. Zawsze uważałam się raczej za domatorkę niż podróżniczkę, a tak zwany czas wolny najchętniej spędzałam w czterech ścianach z dzbankiem herbaty, kocem i dobrą książką. Poza tym mieszkam na Podlasiu – łosie biegają mi po mieście (to nie żart), na wyciągnięcie ręki mam piękne krajobrazy i cuda natury w postaci Puszczy Białowieskiej, biebrzańskich bagien i doliny Narwi, rozrywek kulturalnych u nas nie brakuje, architektura ciekawa (chociażby Kraina Otwartych Okiennic), a i o różnorodności (nie tylko folderowej) mówić można bez końca (obok siebie mieszkają m. in. Polacy, Białorusini, Ukraińcy, Litwini, Tatarzy, są kościoły, cerkwie i meczety). Do głowy mi więc nie przyszło, że mogę zakochać się w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi, a jednak…
Życie ma to do siebie, że lubi swobodę – nie można go zamknąć w ścianach naszych pragnień. Życie zaskakuje, najczęściej w najmniej spodziewanym momencie. Związki się kończą, ludzie odchodzą, przyjaźnie nie wytrzymują próby czasu… Po takich emocjonalnych perturbacjach zostają w nas często rany, czujemy żal, złość lub po prostu pustkę. A może by tak, zamiast skupiać się na negatywnych emocjach, docenić wszystkie te dobre chwile, które dane nam było przeżyć?
Wrzesień to „trudny” miesiąc. Coraz krótsze dni, niższe temperatury i pierwsze żółte liście na drzewach (no dobrze – nie w tym roku, susza skutecznie się tym zajęła) to znak, że lato dobiega końca. Kończy się też sezon urlopowy i chociaż w myślach wciąż spacerujemy po nadmorskiej plaży, przemierzamy górskie szlaki lub leżymy sobie w błogiej ciszy pod gruszą, codzienne obowiązki i wymagający szef potrafią brutalnie przywrócić nas do rzeczywistości. A gdyby tak w tę zabieganą codzienność wpleść nieco wakacyjnych akcentów?
Przyszedł prosto z ulicy. Z krainy głośnych dźwięków i niemych myśli. Z przestrzeni pełnej wirujących cząsteczek. Z tłumu bezkształtnych mas. Z letniego upału. Ze smolistego wyziewu miasta.
Biegła od pięciu lat. Na początku niezdarnie, chemicznie odurzona, z trudem stawiając stopy na niepewnym gruncie, z czasem – coraz szybciej, wybierając bezpieczne kępy traw i całe, nieuszkodzone przez wandali, płytki chodnikowe. Omijała kałuże, przeskakiwała przez papierki po cudzych cukierkach. Czasami zatracała się w biegu tak bardzo, że nie mogła złapać tchu. Dobrze jej z tym było, wiatr osuszał łzy, wywiewał wspomnienia z głowy i tęsknotę z tego miejsca, które niektórzy – zwłaszcza młodzi – nazywali sercem.
Odtwarzam taśmę pamięci. Przewijam do przodu, do tyłu, wciskam PLAY w wybranym momencie. Niektóre fragmenty, te odtwarzane zbyt często, noszą ślady zużycia. Kolory blakną… a może ten film nigdy nie był kolorowy?