Byłam przekonana, że moja miłość do Madery jest tą jedną, jedyną i żadne, ale to absolutnie żadne inne miejsce na ziemi nie może się z nią równać. Że nigdy, przenigdy żaden krajobraz nie zapadnie mi tak głęboko w serce i że moja odpowiedź na pytanie: „Jakie miejsce chciałabyś odwiedzić ponownie?” zawsze będzie się zaczynała na literę M… I wtedy pojechaliśmy do Słowenii.
Kolejny urlop zbliżał się wielkimi krokami. Termin ustalony z kierownikiem – druga połowa sierpnia. Pozostawało wybrać miejsce. Tyle, że wciąż brakowało nam czasu, by usiąść, zastanowić się, zarezerwować jakiś nocleg. Nawet nie pamiętam skąd mi się wziął ten pomysł, po prostu pewnego dnia, przeglądając Internety zapytałam: „A może Słowenia?”.
Nigdy wcześniej nie brałam tego kraju pod uwagę jako miejsca „na wakacje”. Właściwie rozważałam Chorwację, która już od kilku lat „chodzi ni po głowie”, ale rosnąca popularność tejże i fakt, że jedziemy w sezonie turystycznym – czytaj: będą tłumy – odstraszyła mnie skutecznie. O Słowenii nie wiedziałam nic, poza tym że jest szansa, by było mniej ludzi.
Muszę przyznać, że do momentu wyjazdu chodziło za mną przeświadczenie, że z jakiegoś powodu ta wyprawa nie dojdzie do skutku. Perspektywa dziesięciu dni w obcym kraju wydawała się zbyt piękna, by mogła być prawdziwa. Od lat bowiem mój urlop kończył się po tygodniu, a kolejny tydzień zajmowałam się ogarnianiem rzeczywistości, co skutkowało tym, że wracałam do pracy zmęczona tak samo, jak przed wyjazdem. Poza tym stres wywoływał fakt, że jedziemy własnym autem – pierwszy raz tak daleko. Czas jednak mijał, a świat się nie zawalił. 15 sierpnia 2022 r. wyruszyliśmy w najpiękniejszą – jak dotychczas – podróż w życiu.
PEŁNĄ RELACJĘ Z PODRÓŻY DO SŁOWENII ZNAJDZIESZ NA BLOGU: ParagraFoto